[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->CZĘŚĆ PIERWSZA26 VIIIJuż w godzinę po przyjeździe włożyłam kostium kąpielowy iuzbrojona w ciemne okulary wybrałam się na plażę.Piaszczysta ścieżka biegła w dół, pomiędzy wydmami, naktórych tu i ówdzie rosły koślawe, dziwacznie powykręcanesosenki.Morze oddychało leniwymi falami. Na jego płaskimbezmiarze, w odległej dali, lśniły skrzące pasma słonecznegoblasku, a tam gdzie linia horyzontu oddzielała wodę od nieba,widać było maleńki kontur parowca. Mimo ciągnącej się za nimsmugi dymu zdawał się tkwić w miejscu.Obserwowałam go przez chwilę, po czym z uczuciem ulgipołożyłam się na piasku.Byłam zmęczona i czułam, że wkrótce zasnę. Miałam za sobąnoc podróży, panował upał, a fale z jednostajnym pluskiem,wolno i opieszale rozlewały się na plaży, ich monotonnagawęda była niby kołysanka zachęcająca do snu.Przyjazd mój do tej zagubionej wśród wydm małej osadyrybackiej, okraszonej kilku nowoczesnymi pensjonatami, niebył ani wynikiem kaprysu, ani nawet swobodnego wyboru. Poprostu rozsądek kazał mi usłuchać rady, jakiej mi udzielono.Wcale też nie twierdzę, aby decyzja ta nie była mi na rękę.Tragedia, jaką przeżyłam, rozprzęgła mnie zupełnie. Byłamzgnębiona i wyczerpana nerwowo. Mimo to musiałam wielerzeczy przemyśleć i wiele sobie przypomnieć. Należałoodtworzyć w pamięci jak najwięcej drugorzędnych, drobnychszczegółów z okresu poprzedzającego dramat, które człowiekprzeżywa jak gdyby mimochodem, nie zachowując po nichwspomnienia. Bo chyba tylko gdzieś pomiędzy nimi musiałatkwić odpowiedź, jak się to mogło stać...Myślałam o tym wszystkim leniwie i chaotycznie, gdyżzmęczenie i upał nie sprzyjały sprawnemu działaniu umysłu.Myśli rwały się, nadchodziło coraz większe rozleniwienie iwkrótce zasnęłam.Nigdy w życiu nie pisałam pamiętnika, ale Czarny Jegomośćw czasie naszej ostatniej rozmowy wymógł, abym dzień po dniurobiła notatki. Staram się teraz dotrzymać obietnicy,aczkolwiek nie bez wewnętrznego oporu. Co innego bowiemjest szukać, grzebać w pamięci, wywoływać obrazy przeżytychzdarzeń i doznanych uczuć, a co innego ubierać to wszystko wformę słowną, gdzie mglisty rysunek trzeba nakreślić wyraźnąlinią konturową, aby napisane było — niby fotografia —wiernym odbiciem przeszłości.Dużą przeszkodą w tym wysiłku jest świadomość, że piszę nietylko dla siebie. Staram się jednak pokonywać wewnętrznyopór, aby być jak najbardziej ścisłą i szczerą.Pierwszą znajomość na Wybrzeżu zawarłam w dośćniezwykły sposób.Ze snu na plaży obudziło mnie potrząsanie za ramię.Usiadłam raptownie, w pierwszej chwili nie zdając sobiesprawy, gdzie się znajduję. Nie wiedziałam, skąd się wzięło torozciągnięte przede mną morze i dlaczego leżę na rozpalonympiasku.W następnej chwili wróciła jednak pamięć i przytomniejspojrzałam w górę, na człowieka stojącego nade mną.Miał słońce za plecami, więc początkowo rysy jego twarzyzlewały się w jedną, ciemną plamę. Dopiero po kilkusekundach rozeznałam szczegóły, i zachciało mi się śmiać.Nie sposób było określić jego wieku. Średniego wzrostu,szczupły, ubrany był mimo upału w ciemny garnitur. Sztywny,czarny kapelusz tkwił mu na głowie, a szyję opinał kołnierzykkoszuli, ściągnięty krawatem. Tak się ubrać nad morzem, przytrzydziestu stopniach w cieniu!Przyczyną mego rozbawienia było jednak co innego.Mianowicie — twarz tego człowieka.Miał nieco zapadłe, pociągłe policzki. Nad ciężkimi po-wiekami dwa strome łuki brwi szły w górę. Natomiast kąty ustw gorzkim grymasie wyginały się ku dołowi. W rezultacie tegopołączenia melancholijne oblicze, które ujrzałam nad sobą,pobudzało do śmiechu. Było w nim bowiem coś z cyrkowegoklowna, bezradnego wobec swoich trosk.— Czego pan chce ode mnie??!! — rzuciłam agresywnymtonem, mimo wewnętrznego rozbawienia.— Przepraszam, panienko.... hm... chciałem powiedzieć...młoda damo... Może jestem zbyt natarczywy... tak, oczywiście,to wielka poufałość, że pozwoliłem sobie... ale...— Niechże pan wreszcie powie, o co panu chodzi?Nieznajomy uniósł powieki i wówczas spostrzegłam, że maduże ciemne oczy, o dziwnym spojrzeniu — chwilamiprzesadnie badawczym, to znów pustym i bez wyrazu.Wyprostował się i wskazał palcem w niebo.— Pani spała... Sądziłem więc,'że lepiej będzie, jeśli... No, żenależy...— Mnie obudzić?... — Przyszłam mu z pomocą, aby przerwaćto dukanie.— O właśnie! Właśnie! — pokiwał głową z nieoczekiwanymożywieniem. — Bo widzi pani, droga... hm... przepraszam,kochana młoda damo, spać na takim słońcu to bardzoniebezpiecznie... Udar słoneczny, no i tak dalej...— Zrobiłam głupstwo i muszę panu podziękować zainterwencję — powiedziałam bardziej pojednawczym tonem,gdyż istotnie poczułam, że moja głowa składa się z kilkunastukawałków, a każdy z nich boli mnie inaczej.— Radziłbym więc wrócić do „Złotej Pani” i położyć się usiebie w pokoju. W ten sposób lepiej pani odpocznie popodróży.— Skąd pan wie?!... — Tym razem ja z kolei nie dokończyłamzdania.Nieznajomy uśmiechnął się, a raczej domyśliłam się, że tożałosne wygięcie ust tak należy rozumieć.— Mieszkam tam również i dziś rano widziałem paniprzybycie...Zrodzone raptem podejrzenie zniknęło. Wytłumaczenie byłozbyt oczywiste i proste. Zresztą każdy, ale nie ten! Nawet gdybymi wskazano go palcem, jeszcze bym nie uwierzyła, że mógłbyon być...Wróciła mi równowaga ducha.— Chyba pana usłucham. — Zerwałam się na nogi i schyliłam [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|