[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1 www.teozofia.org – Teozofia w Polsce Dziwy Indji Helena.P.Bławatska I Akurat sze dziesi t cztery lata temu t. j. w ko cu 1818 r. we wrze niu, niedaleko Malabarskiego wybrze a Indji południowych i raptem o 350 mil (ang,) od piekła Drawidyjskiego, zwanego Madrasem, dokonano przypadkowo odkrycia całkiem nieoczekiwanego rodzaju. Wydało si ono wtedy wszystkim do tego stopnia dziwne, wprost nie prawdopodobnem, e z pocz tku nikt w to nie wierzył. W jednej chwili powstały m tne, fantastyczne słuchy, naprzód ród ludu, potem i w wy szych sferach. Lecz kiedy dostały si do gazet miejscowych i zamieniły w rzeczywisto oficjaln , gor czka wyczekiwania przeszła u wszystkich w stan zgoła febryczny. W wolno poruszaj cych si i z powodu upału prawie zanikaj cych w bezczynno ci mózgach madraskich Anglików dokonała si perturbacja molekularna, mówi c j zykiem znanych fizjologów. Wszystko, z wyj tkiem limfatycznych mudiljarów, ł cz cych w sobie temperamenty aby i salamandry, poruszyło si , zakotłowało i j ło nagłos bredzi o jakim cudnym chłodnym edenie, w samem łonie ,,Gór Bł kitnych" (po ind.-ang. Nilgluri), odkrytym rzekomo przez dwóch dzielnych my liwców. Wedle ich informacji, jest tam raj ziemski: wonne zefiry i chłodek, jak rok długi; kraina, ponad mgłami Coimbatore *), gdzie szumi wspaniałe wodospady, gdzie od stycznia do grudnia panuje wieczna europejska wiosna, kwitn dzikie ró e i heliotropy, pachn wielkie jak dzbany lilje **), gdzie bujaj na swobodzie, s dz c po ich wielko ci, przedpotopowe bawoły i mieszkaj guliwerowscy olbrzymi i lilipuci; ka da dolina, ka dy przesmyk górski tej cudnej indyjskiej Szwajcarji przedstawia sob oddzielony od reszty wiata zak tek raju ziemskiego itp. Od tych opowie ci w wielce szanownych ojcach „Wschodnio-Indyjskiej Kompanji" poruszyła si senna i niemniej od mózgów w stanie atrofji b d ca w troba, i linka poszła im do ust. Z pocz tku nikt nie wiedział, gdzie mianowicie odkryto takie cuda, ani *) Jak przypuszczaj , wskutek silnego upału w paruj cych błotnistych miejscowo ciach mgła ciele si na wysoko ci 3—400 stóp nad póz. morza wzdłu całego ła cucha gór Coimbatorskich.— stały bł kitny tuman, niezwykle ywej barwy, zamieniaj cy si w okresie mtisonów w chmury deszczowe. **) Nie jest to przesadzony opis najznamienniejszej, by mo e, na wiecie, florv: krze ró wszelkich barw wyrastaj ponad dachy domów, heliotropy dosi gaj 20 stóp wysoko ci; lecz najciekawsze s lilje, o kielichach wielkich, jak karafka, odurzaj cej woni, rosn ce k pami, w szczelinach nagich skał, nie ni ej 7000 stóp nad póz. morza; najpi kniejsze, na cyplu Toddawcckim (około 9000 stóp) kwitn przez dziesi miesi cy w roku. dok d i jak jecha po tak n c cy we wrze niu chłód. Wreszcie „ojcowie" zadecydowali, e nale y wzmocni odkrycie drog oficjaln i wywiedzie si przedewszystkiem, co to mianowicie odkryto. My liwców zaproszono do Głównego Zarz du Prezydentury i wówczas dowiedziano si , e w pobli u Coimbatore zdarzyła si rzecz taka. Lecz, naprzód, co to jest Coimbatore? Coimbatore — to główne miasto powiatu tej nazwy, a sam powiat le y o trzysta mil od Madrasu, stolicy Indji południowych, i wyró nia si pod wielu wzgl dami. Przedewszystkiem, 2 www.teozofia.org – Teozofia w Polsce był on ziemi obiecan dla my liwych, poluj cych na słonie i tygrysy, jak równie na drobniejsz zwierzyn , bowiem ten powiat, poza innemi urokami, słynie z moczarów i kniej. Czuj c mier , słonie, niewiadome dlaczego, zawsze wychodz z puszczy w błota. Tam wła w gł boki ił, gdzie w spokoju gotuj si do nirwany. Dzi ki takiemu szczególnemu ich przyzwyczajeniu moczary obfituj w kły słoniowe, które wydobywa si tam (lub raczej wydobywało si ongi ) do łatwo. Mówi „wydobywało si " w przeszło ci. Niestety, dla biednych Indji wszystko od tego czasu zmieniło si ! Teraz w nich nic si nie wydobywa i nikt nie mo e niczego wydoby , chyba tylko wicekról, któremu wicekrólowanie daje honory monarsze i szalone pieni dze, zreszt niekiedy z domieszk zgniłych jaj od sierdzistych Indo-Anglików. Mi dzy „ongi" a „teraz" legła przepa bryta skiego „presti u", wpoprzek której stoi widmo lorda Beaconsfielda... *) Ongi „ojcowie Kompanji" wydobywali, kupowali, odkrywali i zachowywali. Teraz, rada wicekrólewska otrzymuje, pobiera, odbiera i niczego nie zachowuje. Ongi „ojcowie" byli sił p dn w kr eniu zastygaj cej krwi Indji, któr , chocia ssali, lecz niekiedy i od wie ali, dolewaj c nowej krwi w prastare yły tej krainy. Teraz za wicekról ze sw rad dolewaj chyba tylko ółci. Wicekról jest rodkowym punktem ogromnego imperjum, z którem nie ma nic wspól- nego, nawet sympatji. „Ojcowie", je li byli w pewnym sensie chwastem ojczyzny po wi tnej krowy, byli jednak i soczystym łopianem, ywi cym miljony łagodnych osłów. A wicekról to wspaniały kwiat, sztucznie zaszczepiony na ro linie, zwanej Cesarstwem Indji, który wyczerpuj c jej siły, zabija powoli sam ro lin . Według poetycznego wyra enia sir Ryszarda Temple'a „wicekról—to mocna o , dokoła której winno si kr ci koło Cesarstwa..." Przypu my: tylko e owo koło od pewnego czasu zacz ło si kr ci z tak szalon szybko ci , e ka dej chwili grozi strzaskaniem si . Lecz, jak ongi tak i teraz, Coimbatore słynie nie tylko ze swych puszcz i błot, lecz był 5 jest uwa any za rozsadnik tr du, febry i elefantiazisu (słoniowa-lo nóg). Powiat, nosz cy t nazw , to wła ciwie *) Jak wiadomo, yda, Benjamina Disraeli, wyznawc idei „protekcjonizmu" (eleganckie słowo dla oznaczenia rabunku), przeciwnika politycznego wodza liberałów, szlachetnego Gladstone’a. wyniosła kotlina górska, dwie cie mil długa a zaledwie dwadzie cia szeroka; wrzyna si ona ostrym klinem w Góry Słoniowe, ł cz c si jednym z boków z dziewiczemi prawie lasami i d unglami, drugim wznosz c si stopniowo ku dalszym wy ynom. To tropikalna, wiecznie zielona od wyparów błot, pustelnia słonia i dzi ju wymieraj cego boa-dusiciela. Od strony Madrasu wygl da na górzysty trójk t, gdzie wej cia do kotliny jakby strzegło przez natur postawionych dwóch olbrzymów-szyldwachów: ostre szczyty Nilghiri i Mukkartebet (8760 i 8380 stóp), przezwane w miejscowej anglo-indyjskiej geografji „Teneryfami Indji". Od niepami tnych czasów góry te słyn ły jako niedost pne dla zwykłych miertelników. Taka ich sława przeszła w podania miejscowe, i cała kraina, do której broniły wst pu, uwa ana była za dziedzin po wi tn i przez to zaczarowan ; jej rubie e przest pi , nawet mimowolnie, było wi tokradztwem, godnem mierci. Siedlisko to bowiem bogów i wy szych duchów (dewów). Tam jest s warga (raj) i tam równie naraka (piekło), pełne „a urów" *) i „piza-czów" **). W ten sposób, pod osłon religijnego podania, okolica Nilghiri przez ci g długich wieków była zupełnie nieznana reszcie Indji. Tem mniej w owych odległych czasach istnienia „czcigodnej" (Right Honourable) Wschodnio-Indyjskiej Kompanji, *) A ury — duchy- piewacy, sprawiaj cy rozkosz uszom bogów pieniami. **) Pizaczt — duchy-wampiry. t. j, w drugim dziesi tki! lat ub. wieku, mogło przyj do głowy komukolwiek z Europejczyków zbadanie zamkni tej ze wszystkich stron wewn trznej miejscowo ci w górach; nie dlatego, eby kto z nich wierzył w piewaj ce duchy, lecz dlatego, e, wierz c w nie-dost pno tych wy yn, nikt nawet nie podejrzewał istnienia tam tak uroczych zak tków, do tego zamieszkiwanych przez 3 www.teozofia.org – Teozofia w Polsce inne stworzenia prócz dzikich zwierz t i w ów. Zdarzało si czasem, e Anglik-sportsmen lub my liwy z eurazjatów (mieszaniec Europejczyka z Indusem), doszedłszy do podnó a tych zaczarowanych wy yn, nalegał, eby tubylec-szikari (my liwiec) powiódł go kilkaset stóp wy ej. Pod tym lub owym pozorem przewodnicy zawsze wymawiali si od tego. Najcz ciej upewniali saaba (pana), e dalej wogóle i niemo na: niema tam bowiem ani lasów, ani zwierzyny, a s jeno przepa cie, skały do chmur i wertepy, zamieszkane przez złe licha — przedni stra dewów. I aden szikari, za adne pieni dze nie zgadzał si i powy ej pewnej rubie y na tych górach. Co to jest „szikari"? Współczesny przedstawiciel tej klasy ludno ci pozostał tem samem, czem był w legendowych czasach króla Ramy. W Indjach ka da profesja staje si dziedziczna, a potem przechodzi do kasty. Czem był ojciec, tem b dzie i syn. Całe pokolenia krystalizuj si i jakgdyby zastygaj w tej samej socjalnej formie. Szikari zazwyczaj odziany jest w strój zło ony z kordelasów, rogów bawolich z prochem i staro ytnej skałkówki, dziewi razy na dziesi strzałów pal cej na panewce — na zupełnie nagiem ciele. Cz sto ma on wygl d zgrzybiałego starca, z niemo liwie zapadni tym brzuchem, jakgdyby obolałym. Lecz nie dlatego szikari ledwie wlecze si , zgi ty we troje: jest to wynik długiego, z racji jego fachu, przyzwyczajenia. Niech tylko przywoła go saab-sportsmen, poka e mu i zaproponuje kilka rupji — szikari momentalnie prostuje si i zacznie si targowa o pój cie na wszelkiego zwierza. Ugodziwszy si , znów zegnie si w kabł k, opasze si pachn cemi trawami, eby nie zdradzi si przed zwierzem kształtem, i eby ten nie poczuł człowieka, i przesiedzi szereg nocy, schowany, niby drapie ny ptak, w g stwinie li ci na drzewie, mi dzy „wampirami" mniej drapie nemi od niego. Nie zdradzaj c swej obecno ci nawet półwestchnieniem, w tły z pozoru Nemrod gotuje si z zimn krwi ledzi ko-nanie, uwi zanego przeze do drzewa, na przyn t dla tygrysa nieszcz snego kozła lub bawolika. A potem, wyszczerzywszy z by na widok bestji od ucha do ucha, pocznie przysłuchiwa si , bez drgnienia jednego muskułu, ałosnemu bekowi i wchłania z rozkosz zapach wie ej krwi, zmieszany z dobrze mu znanym ostrym specyficznym odorem pr gowalego kata puszczy. Rozchyliwszy ostro nie i bezszele-stnie gał zie, b dzie długo i czujnie obserwowa ucztuj cego tygrysa — i gdy zwierz, ci ko st paj c okrwawionemi łapami po wyschłej ziemi, oblizuj c si i ziewaj c, obróci si raz jeszcze, zwyczajem wszystkich pr gowatych, by popatrze na resztki swej ofiary, wówczas szikari wypali ze swej skalkówki i napewno poło y bestj trupem od jednego strzału. „Strzelba szikari nigdy nie pali w panewce przy strzale do tygrysa" mówi starodawna gadka, która mi dzy my liwcami przeszła w aksjomat, A je eli saab ma ochot zabawi si sam strzelaniem do le nego „bara — saaba" (wielkiego pana) *), wtedy szikari, wy ledziwszy z drzewa, dok d tygrys udał si na legowisko, skoro wit, zeskoczy ze swej gał zi, pop dzi co tchu do wsi, najmie ludzi, urz dzi obław i b dzie cały dzie , pod pal cemi promieniami sło ca, biega od jednej grupy do drugiej ,wydawa rozkazy, krzycze , giestykulowa , póki „saab" Nr, \ nie zrani z bezpiecznej wysoko ci swego słonia „saaba" Nr, 2, którego jednak b dzie musiał dobi , ze swej starodawnej broni, szikari. Dopiero wtenczas, o ile nie zajdzie nic szczególnego, my liwiec uda si pod pierwszy napotkany kierz, gdzie jednocze nie i jednorazowo zje wspaniałe niadanie, obiad, podwieczorek i wieczerz , zło one z gar ci st chłego ry u i błotnistej wody, • Otó z trzema, takiemi zuchami — szikarami, jak si rzekło, we wrze niu 1818 r„ pod koniec wakacji letnich, dwóch Anglików, geometrów, urz dników *) To przezwisko daj krajowcy zarówno ka demu angielskiemu urz dnikowi lub my liwemu, jak i tygrysowi. Dla łagodnego Indusa niema znów mi dzy jednym a drugim tak wielkiej ,. ró nicy, chyba ta, e przy strzale do pierwszego, na jego niezasłu one szcz cie, strzelba nieszcz snego tubylca, przy ka dej próbie narodowej, zawsze paliła na panewce. Kompanji, udało si na polowanie do Coimbatore, zabł dziło i doszło do ówczesnych kra ców my liwskiej okolicy, do wodospadu Colacambe (680 stóp wysokiego). Nad niemi, daleko i wysoko pod obłokami, wyrywaj c si z modrawej rzadkiej mgły, widniały skaliste cyple Nilghiri 4 www.teozofia.org – Teozofia w Polsce i Mukkartebetu. To terra inco-gnita, wiat zaczarowany, tajemnicze Góry Bł kitne, siedziba bóstw nieznanych. Skoczybrózdom angielskim zachciało si spróbowa szcz cia i rozkazali szikarom prowadzi ich dalej. Lecz dzielni szikarowie, jak nale ało si tego spodziewa , kategorycznie odmówili. Z raportu tych dwóch Anglików dowiadujemy si , e ci starzy, do wiadczeni i odwa ni my liwi, t piciele tygrysów i słoni, na pierwsze słowo o tem, eby i dalej, za wodospad, rzucili si do ucieczki. Schwytani i sprowadzeni z powrotem •—- wszyscy trzej padli na twarz przed grzmi cym potokiem i według naiwnego wyznania jednego z geometrów, Kindersley'a „poł czo- ne usiłowania naszych dwóch t gich harapów nie mogły postawi ich na nogi".,, dopóki nie uko czyli swych gło nych modłów błagalnych do dewów, by nie karali i nie gubili ich, niewinnych szikarów, za takie przest pstwo. Dr eli jak li osiny, tarzali si po mokrej trawie brzegu, jakby w ataku epilepsji — „Nikt nigdy nie postawił stopy za rubie wodospadu Colacambe" — mówili — i, kto wkroczy w te wertepy, ten nigdy yw stamt d nie wróci". Tak oto tym razem, a raczej tego dnia, Anglikom nie udało si przekroczy linji górskiej za wodospadem. Nie było rady: musieli powróci do wsi, z której wyruszyli rankiem. Bez przewodników Anglicy bali si zabł dzi , i dlatego ust pili krajowcom. Lecz poprzysi gli sobie zmusi innym razem szikarów i dalej. Powróciwszy na nocleg, wezwali prawie cał wie i odbyli ze starszyzn narad . To, co usłyszeli, jeszcze bardziej rozpaliło ich ciekawo . W ród ludu kr yły o zaczarowanych górach niewiarogodne słuchy, i wielu drobnych „zeminda-rów" (rolników) powoływano si na miejscowych plantatorów i urz dników— eurazjatów, jako na osoby, wiedz ce prawd o wi tej miejscowo ci i pojmuj ce dobrze niemo no dostania si tam. Opowiedzieli cał epopej o pewnym plantatorze indy-ga, posiadaj cym wszelkie cnoty, prócz wiary w bogów indyjskich. Pewnego dnia mr. D,, cigaj c zwierza, niebaczny na ostrze enia powa nych braminów, zapu cił si za wodospad, i odt d wszelki słuch o nim zagin ł. Dopiero po tygodniu dowiedziały si władze o jego prawdopodobnym losie, i to jeno dzi ki starej „ wi tej" małpie z s siedniej pagody, .Szanowne małpisko miało, jak wida , zwyczaj składania w wolnym od zaj religijnych czasie wizyt w okolicznych plantacjach, gdzie je fetowali nabo ni kulisi. Pewnego ranka stara małpa zjawiła si z butem na głowie. Okazało si , e jest to but z nogi plantatora; wła ciciel buta nie znalazł si nigdy. „Bez najmniejszej w tpliwo ci zuchwalec został rozszarpany w sztuki przez „pizacze" — zadecydował lud. Coprawda, Kompanja podejrzewała o ten akt zemsty bogów braminów pagody, którzy zdawna procesowali si z przepadłym bez wie ci o ziemi , lecz ,,to saaby zawsze i o wszystko podejrzewaj tych wi tych m ów, osobliwie w Indjach południowych"— mówiła zebrana starszyzna wioskowa. Podejrzenie nie przeobraziło si jednak w ledztwo. Biedny plantator przeszedł na wieki w daleki i w one czasy jeszcze mniej od Gór Bł kitnych zbadany przez władze i uczonych wiat, wiat bezcielesnej my li; a na ziemi przemienił si w podanie, o którem pami wiekuista, pod postaci starego buta, stoi i po dzi dzie za szkłem, w szafie kan-celarji policji powiatowej. Mówiono... có jeszcze mówiono na radzie? Aha: z tej strony „chmur deszczowych" góry s niezamieszkane; dotyczy to oczywi cie jeno zwykłych, dla ka dego widzialnych miertelników; za po tamtej strony „gniewnej wody", wodospadu, t. j. na wysoko ci wi tych szczytów mieszka nieziemskie plemi , plemi czarodziejów i półbogów. Tam panuje wieczna wiosna, niema ani deszczów, ani suszy, ani upału, ani zimna. Czarodzieje tego plemienia nietylko e si nie eni , lecz i nie umieraj , nawet nie rodz si : niemowl ta ich spadaj gotowe z podniebia. Nikomu ze miertelnych nie udało si jeszcze by na tych wy ynach i nie uda si — chyba po mierci. Wówczas stanie si to mo liwe, poniewa , jak dobrze wiedz o tem bramini — a któ to ma lepiej od nich wiedzie ? — niebia scy mieszka cy Gór Bł kitnych, ze czci dla boga Brahmy, odst pili mu cz swej góry pod swarg (raj). Pewnego razu szikari z ich sioła, po pijanemu, udał si noc ledzi tygrysa i niechc cy zabrn ł za wodospad. Nazajutrz znaleziono go u podnó a góry nie ywego. 5 www.teozofia.org – Teozofia w Polsce Podnieceni takiemi opowie ciami, a co najwa niejsza, widocznemi przeszkodami i trudami wyprawy, nasi dwaj my liwi postanowili dowie raz jeszcze krajowcom, e dla „wy szej", panuj cej nad niemi rasy, słowo „niemo liwo " nie istnieje. Dla bry-ta skiego „presti u" było niezb dne za wiadcza o sobie zawsze, w przeciwnym razie mogliby ludzie o nim zapomnie . Dostawszy si mi dzy dwa ognie: „presti u" władców ziemskich i zabobonnego strachu przed władcami piekieł i ich zemst , nieszcz ni Drawidzi poczuli si jakby ci ni ci w kleszczach strasznego dylematu. Nie min ł i tydzie , gdy oto angielscy saa-bi razili mieszka ców wioski jak gromem o wiadczeniem, e za trzy dni, po przybyciu kilku ołnierzy z najbli szego garnizonu i geometrów, cały oddział zamierza wyruszy na zbadanie wi tych szczytów Gór Bł kitnych. Usłyszawszy straszn dla siebie nowin , kilku zemindarów ofiarowało si na dcharn , t, j. mier głodow u drzwi saabów, póki ci nie zmiłuj si i nie wyrzekn si swego przedsi wzi cia. Wioskowi munsyfowie (sołtysi) rozdarłszy szaty, co przyszło im Z łatwo ci , ogolili głowy swym onom i kazali im na znak powszechnej ałoby i nieszcz cia drapa sobie ( onom, oczywista) twarze do krwi. Bramini wymawiali nagłos zakl cia, w których posyłali Anglików do wszystkich djabłów. Wie rozbrzmiewała zawodzeniem rozpaczliwem całe trzy dni. Nic to nie po-mogło. Uczyniono, jak zapowiedziano. Wyszykowawszy oddział z wybranych ród pracowników Kom- panji zuchów, nowi Kolumbowie zdecydowali si wyruszy w drog nawet bez przewodników. Sioło opu-stoszało, jak po pogromie wojennym; mieszka cy rozbiegli si i poukrywali, ł geometrom, kierownikom ekspedycji, nie pozostało nic innego, jak i samym odszukiwa drog . Zbł kali si jednak i powrócili. Lecz badacze nie upadli na duchu. Udało im si pochwyci dwóch Malabarczyków; wzi li ich jako je ców i postawili im ultimatum: „Albo prowad cie — i oto macie złoto; albo odmawiajcie i mimo to pójdziecie, bo was poprowadz sił — lecz w tym wy- padku zamiast złota czeka was wi zienie". A w owe błogosławione dla Kompanji czasy słowo „wi zienie" było synonimem, nietylko w obwodzie Madraskim, tortury. Gro ba poskutkowała. Biedni Malabarczycy opu cili głowy i pół ywi, powiedli Europejczyków do Colakambe. Dziwne, je li stało si potem to, co opowiadaj : a e tak było, por cza nam to oficjalnie dwóch geometrów. Zanim wyprawa doszła do wodospadu, na postoju, jednego z Malabarczyków, mimo jego niepon tnej chudo ci, porwał tygrys, zanim ktokolwiek z my liwych zauwa ył bestj . Krzyki nieszcz liwego zwróciły ich uwag , gdy było ju za pó no: „strzały albo chybiły, albo te zabiły ofiar , która wraz z rabusiem znikn ła z oczu, jak gdyby ziemia si pod niemi rozst piła" powiedziano w raporcie. A drugi tubylec, przeprawiwszy si przez bystry potok na tamten „zakazany" brzeg, o mil od wodospadu, gdzie oddział zanocował w pierwszym dniu wyprawy, nagle zmarł, najprawdopodobniej ze strachu. Ciekawa jest opinja naocznego wiadka o tym dziw- nym zbiegu okoliczno ci. Opisuj c ten wypadek (w Madras Courrier z 3 listopada 1818 r.) urz dnik Kindersley pisze tak: „Przekonawszy si o niesymulowanej mierci drugiego murzyna (nigger) nasi ołnierze, szczególniej zabobonni Irlandczycy, mocno si tem stropili. Lecz my z Whish'em (nazwisko drugiego geometry) powzi li my odrazu decyzj : cofn si — znaczyłoby okry siebie ha b bez korzy ci, sta si na zawsze po miewiskiem towarzyszów i zamkn na wieki dost p do gór Nilghirskich i ich cudowno ci (je li tam one si znajduj ) wszystkim innym Anglikom., Posta- nowili my tedy ruszy dalej bez przewodników, tem-bardziej, e ani obaj zmarli Malabarczycy, ani inni ywi nie lepiej od nas znali drog po drugiej stronie wodospadu". Z dalszego opisu notujemy nast puj ce wa niejsze epizody: Posun wszy si wy ej, daleko za rubie mgieł nasi awanturnicy natkn li si na ogromnego boa- dusiciela. Jeden z nich niespodziewanie upadł na „co liskiego i mi kkiego". Owo „co " poruszyło si , za-szele ciało, wstało i okazało si tem, czem było w istocie, t. j. nader nieprzyjemnym towarzyszem. Dusiciel na powitanie owin ł si dokoła jednego z zabobonnych Irlandczyków i zd ył, przed otrzymaniem kilku kuł w rozwart paszcz , cisn „Patryka" w [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|