[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bóg ekonomistów Europa pozostaje coraz bardziej w tyle za USA, i choć wciąż się gromko odgraża, że podejmie pościg, na razie nic na to nie wskazuje. Zaproszono mnie niedawno na wielce poważną sesję, poświęconą między innymi tej kwestii, i kombinując, jak by temu zaproszeniu sprostać, usiłowałem sobie wyobrazić, jakimi właściwie argumentami można by takiego Przeciętnego Europejczyka do takiego wyścigu podjąć. Z jego punktu widzenia bowiem ściganie się z Ameryką to same niewygody. Dlaczego USA rozwijają się tak szybko, a Europa tak wolno i coraz wolniej? Bo Amerykanie znacznie więcej pracują, i jest to różnica sięgająca kilkuset godzin rocznie. Więcej pracują, bo nie mają „socjalnych uprawnień” i wiedzą, że kto pracy nie uszanuje, straci ją i może skończyć w rynsztoku. Ale także - bo nie mają rozmaitych progów i poprzeczek, po których przekroczeniu byliby, tak jak Europejczycy, karani za nadmierną pracowitość. Pracują dłużej także w tym sensie, że przechodzą na emerytury o prawie siedem lat później od Europejczyków. Godzą się, że w każdej chwili ich branża może okazać się nierozwojowa, i wtedy usłyszą tylko: sam sobie jesteś winien, było wybrać lepszy zawód. Że w każdej chwili może przyjść ktoś młodszy, zdolniejszy i bardziej energiczny, na dodatek gotów wykonywać tę samą robotę taniej, i pracodawca powie krótko: pakuj się, masz za słabe wyniki. I tak dalej. Biedniejący Europejczyk, w porównaniu z bogacącym się Amerykaninem, żyje jak pączek w maśle. Może być pewny jutra, je jedzenie z dotowanych upraw, przy którym amerykańskie przemysłowe żarło smakuje jak papier toaletowy, ma zagwarantowane urlopy, o których za Oceanem marzyć można dopiero po kilku latach harówy, no, w ogóle - nie będę dłużyć tej listy, bo z grubsza wiadomo. Jakże mógłby go ktokolwiek przekonać, żeby się wyrzekł tych wygód i zaczął bardziej starać? Dlaczego, zapyta Europejczyk. I co mu można powiedzieć? Tradycyjnie mówiło się w takich wypadkach: żeby twoim dzieciom żyło się lepiej. Ale na to Europejczyk wzruszy tylko ramionami i powie: przecież ja nie mam dzieci. Fakt, nie ma - dzieci to straszna niewygoda. No więc dlaczego? Na złość innym? Ja już wyrosłem z szowinizmów, odpowie, jak jakaś nacja chce mi udowodnić, że jest bardziej pracowita, to proszę. Dla przyszłości swego narodu? Opluje cię tylko za nacjonalizm; zresztą nawet europejscy nacjonaliści to dziś ludzie, którzy bynajmniej nie domagają się, aby cokolwiek dla dobra swego narodu robić, a jedynie, aby do udziału w przeżeraniu narodowego dorobku nie dopuścić obcych. No to może: bo za to cię czeka nagroda w Niebie? Obawiam się, że przeciętny Europejczyk na takie dictum pęknie ze śmiechu. A Amerykanin niczego śmiesznego w nim nie widzi. Ameryka to kraj, w którym do dziś Biblia czeka w każdym hotelowym pokoju obok książki telefonicznej, publiczne spotkania i uroczystości zaczyna się wspólną modlitwą, a liczba świątyń w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest dwa razy większa niż gdziekolwiek indziej. A także kraj, w którym rodzina, dzieci, ich przyszłość, dla większości obywateli są wartościami najwyższymi. I to właśnie jest podstawą jego sukcesu gospodarczego, który z kolei jest podstawą wszystkiego innego. Wspomniana sesja - ukłony dla Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową i Fundacji Adenauera -odpowiedzieć miała na pytanie „czy wartości są przeszkodą dla wzrostu gospodarczego Unii Europejskiej”. Niektórzy prelegenci, ku mojemu zdziwieniu, pytanie to zrozumieli jako „czy takie wartości jak np. sprawiedliwość społeczna są przeszkodą”, a trafił się i taki, który usiłował dowieść, że nie. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo nie uważam w ogóle „sprawiedliwości społecznej” za wartość, raczej już za antywartość, a na tytułowe pytanie odpowiedź jest moim skromnym zdaniem oczywista jak w pysk dał: nie wartości, ale właśnie ich brak jest dziś barierą wzrostu w Europie. Europa pogrążyła się w bagienku dekadencji, bo miejsce wszystkich tradycyjnych wartości zajęła dziś wygoda. Ona jest podstawowym prawem człowieka i obywatela, jej podporządkowane są decyzje wyborców i, co za tym idzie, wyłanianych przez nich polityków. Europa współczesna służy dowodem, że społeczeństwa pozbawione perspektywy metafizycznej nie są zdolne do rozwoju, bo im się po prostu nie chce. Skoro bezpotomnie umrę i zgniję, to co mnie obchodzi, czy będzie po mnie potop? Paręnaście lat temu zaczęło się mówić o „nowym paradygmacie w nauce”. Na pytanie, co to takiego, mój przyjaciel, naukowiec i pisarz w jednej osobie, wyjaśnił krótko: fizycy zobaczyli Boga. Być może nadchodzi czas, żeby po fizykach zaczęli Go dostrzegać także ekonomiści. ... [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|