[ Pobierz całość w formacie PDF ]
CASSANDRA AUSTIN W pogoni za szczęściem ROZDZIAŁ PIERWSZY Kansas, 1881 - Czy mam rozumieć, że jestem aresztowana? Emily oderwała wzrok od odznaki zastępcy szeryfa i spo- jrzała w poważne zielone oczy. - Nie jestem pewien, proszę pani. Mówi pani, że nazywa się Emily Prescott, ale nie odpowiada jej rysopisowi. Spo- dziewałem się dziewczynki z warkoczami. - No wiesz, Jake, bardzo jesteś dowcipny. Spiorunowała go wzrokiem, gasząc jego uśmiech. Na peronie panował ruch i zgiełk, jednak Emily prawie tego nie zauważała. Otuliła się szczelniej ciepłą peleryną i patrzyła na Jake'a Rawlinsa z rosnącą irytacją. - To moi rodzice cię przysłali, tak? Jakbym słyszała ich słowa: „Zawieź ją na ranczo brata i dopilnuj, żeby tam zo- stała. A jeżeli nie przyjedzie, to natychmiast zatelegrafuj". Słuchaj, Jake, to jest nic innego jak areszt domowy! Powiedziawszy te słowa, ruszyła energicznie na poszuki- wanie swojego kufra. Jake oczywiście szedł krok w krok za nią. Nie miała nadziei na to, że mu ucieknie. Chciała tylko oddalić się choć na chwilę i ochłonąć, zapanować nad emo- cjami, choć ani jej wzburzenie, ani cała ta sytuacja nie były zawinione przez Jake'a. Nie jestem twoim strażnikiem - odezwał się miękko. Mam po prostu odwieźć cię na ranczo. I to ma być wyjaśnienie, tak? To dlatego cię tu przysła- li! Żebyś mnie po prostu odwiózł! Znalazła kufer i poczuła się nagle tak zmęczona, że usiad- ła na nim, składając dłonie w rękawiczkach na kolanach. Jake podszedł bliżej i stanął przed nią. - Nikt mnie nie przysłał. Jestem tu z własnej woli. Jadę tam gdzie ty. Wiesz przecież, że moi rodzice mieszkają na ranczu twojego brata. Emily westchnęła, żałując, jak zwykle, że tak łatwo unios- ła się gniewem. - Wiem o tym. Jednak ja regularnie odwiedzam ranczo i muszę powiedzieć, że od trzech lat cię tam nie widziałam. Przyznał jej rację, kiwając smutno głową. - Rzeczywiście, rzadko tam bywałem, ale staram się właśnie to naprawić - powiedział. - Dowiedziałem się, że ty przyjeżdżasz wcześniej na Boże Narodzenie i pomyślałem, że to świetna okazja, żeby wziąć urlop i spędzić trochę czasu z... z moimi rodzicami. Emily zauważyła jego wahanie i przyszło jej do głowy, że między nim a Marthą i Perrym istnieją jakieś nieporozumie- nia, o których ona nie wie. Pomyślała też, że być może on okaże większe zrozumienie dla jej położenia, niż się spodzie- wała. Spojrzała na Jake'a, przechylając głowę na bok. - Więc powiedzieli ci tylko tyle? Że ja dzisiaj przyjeż- dżam? Potwierdził skinieniem głowy. A ją ponownie ogarnął gniew. Wstała energicznie, sama nie wiedząc, czy krzyczeć, czy może uciekać. Zanim zdążyła 7 cokolwiek zrobić, on położył dłonie na jej ramionach. Zasko- czyła ją delikatność tego gestu. Bo przecież Jake nigdy nie był dla niej zbyt miły. - Znamy się od małego - powiedział. - Myślałem, że je- steśmy przyjaciółmi. Czy tak wiele się zmieniło? Powiedz. Jego ton sprawił, że gniew Emily zniknął. - Wszystko się zmieniło, Jake. Wystarczy rozejrzeć się naokoło, żeby to widzieć. Od kiedy moi rodzice się rozstali, przyjeżdżam tutaj raz czy dwa razy do roku. Kiedyś to była mała miejscowość nosząca nazwę Cottonwood Station. A te- raz jest to miasto, które się nazywa Strong. Jake popatrzył na nią z taką kpiną, że musiała się roze- śmiać. - Choć oczywiście nie ma to nic wspólnego z nami stwierdziła. - Jednak muszę ci powiedzieć, że przez całą dro- gę żałowałam, że nie jestem już małą dziewczynką, którą za- pamiętałeś. Bardzo chciałam po wyjściu z pociągu przeko- nać się, że wszystko jest jak dawniej, że życie jest znowu proste i nieskomplikowane. Emily przypomniała sobie o nękającym ją bezustannie strapieniu. Odwróciła więc głowę, by Jake nic nie poznał po jej wyrazie twarzy. - Jestem już gotowa. Możemy iść. No i... wiesz - od- wróciła się i spojrzała mu prosto w oczy - dobrze cię znowu widzieć. Jake zaprowadził ją do poczekalni i kazał zaczekać przy piecu, sam tymczasem zaniósł kufer do powoziku. Poprze- dniego dnia był na ranczo, żeby przyprowadzić powozik do miasta. Brat Emily, Christian, zaproponował, żeby wziął wóz, na wypadek gdyby Emily miała więcej niż jeden kufer, jednak on zdecydował się na powozik, który lepiej chronił przed zimnym wiatrem. Chcąc zapewnić Emily jak najwię- kszą wygodę, postanowił, że w razie potrzeby pojedzie na stację dwa razy. Przez ostatnie trzy lata nie był aż tak zajęty, by nie móc przyjechać na ranczo. Unikał jednak odwiedzin podczas po- bytów Emily, miał bowiem nadzieję, że nie spotykając się z nią, przestanie o niej marzyć. I ta nadzieja, o ironio, prawie się spełniła. A potem doszły do niego słuchy, że Emily jest w tarapatach i cały jego rozsądek diabli wzięli. W ciągu trzech ostatnich lat Emily wypiękniała. Była te- raz osiemnastoletnią panną. Jej twarz straciła nieco ze swej dziecięcej krągłości, wskutek czego większe wrażenie robiły ciemne brązowe oczy. Błyszczały jak dawniej, kiedy się prze- komarzała, a jej śliczne usta to się uśmiechały, to zaciskały, to wydymały, zachęcając do pocałunków - dokładnie tak jak w jego marzeniach. Jake otrząsnął się z zadumy. Ponieważ kufer był już w po- woziku, pospieszył do poczekalni. Emily, siedząc przy piecu, rozmawiała właśnie z jakimś podróżnym. Jake pozwolił jej dokończyć rozmowę, a sam wziął pled wiszący na oparciu krzesła. - Jesteś gotowa do dalszej podróży? - zapytał, gdy od- wróciła się w jego stronę. Wstała i ruszyła za nim do wyjścia. - Czy potrzebujesz czegoś z miasta? - pytał dalej, poma- gając jej wsiąść do powoziku. - Jesteś może głodna? Pokręciła głową. - Mama dała mi lunch na drogę - odrzekła. - Ale dzię- kuję ci za troskę. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Podobne
|